czwartek, 29 stycznia 2015

Pieskie życie...

Smutno mi dziś przeokrutnie i taki też post będzie, wiec jeśli masz gorszy humor lub mini doła, to nie czytaj...
Miałam dziś "traumatyczny psi dzień".
Wracając do domu, siedząc w samochodzie zobaczyłam starszego pana. Szedł powoli, niepewnie stawiając kolejne kroki niosąc na rękach psa- małego west teriera. Psie ciałko bezwładnie niesione przez staruszka świadczyło o jednym... Strasznie mi się żal zrobiło, serce mi się ścisnęło, bo od razu pomyślałam o moich znajdach. I oczyma wyobraźni zobaczyłam/ uświadomiłam sobie, że kiedyś też tak będę szła... Może nie z Bregiem, bo nie dam rady go tak nieść, ale z Małą Mi. Naszą zadziorą paskudą kochaną... Pan szedł powoli, mówił coś do siebie lub raczej niesionego przez siebie małego psiego ciałka i po policzkach płynęły mu łzy... Chcę wymazać ten widok z pamięci, ale nie mogę...
Na dobitkę pod moim wiejskim sklepem gdzie zatrzymałam się na zakupy siedział kolejny pies- wiejski kundel ani brzydki, ani pocieszny. Nieśmiało merdał ogonem, ale nieufny był. Zagadałam Pana sprzedawcę...
- A, wie Pani, on tu od kilku dni siedzi, bo jego właściciel się powiesił...

I znów mnie zmroziło i ścisnęło za serce. Bo zobaczyłam dziś dwie psie tragedie z dwóch stron.
Od strony właściciela i psa. I nie mogę jakoś dojść do końca do siebie po tym wszystkim...
I wracając do domu myślałam już, że to jakiś znak, że coś się stało, że moje "ryje niemyte"... Na szczęście nie. Wszystko z nimi dobrze. Są szczęśliwe i zadowolone z życia- mam przynajmniej taką nadzieję.

I wiem, to głupie niby martwić się o psy, o to że kiedyś odejdą i to na pewno przed nami, ale mi już jest smutno. Przeżyłam to już raz i wiem, że to straszne. Wiem też, że można żyć dalej i dać miłość kolejnemu stworzeniu. Ale nie potrafię przyjąć tego spokojnie. Mimo że oba nasze "kundle" są schroniskowe i wiem, że mogłyby mieć gorsze życie, to chcę by miały jeszcze lepsze.

Brego był w schronisku krótko- około 5 dni. Byłam wtedy wolontariuszem i wzięłam go do domu z klauzulą oddania właścicielowi gdyby się znalazł. Myślę, ze dobrze, bo "dużo osób" interesowało się tym psem. Wiem jakich osób... W końcu byłam tam wolontariuszem.. Gdyby nie trafił do nas miałby duże szanse na walki psów lub w najlepszym wypadku szczucie wszystkiego i wszystkich... Miał jakieś 6 miesięcy gdy do nas trafił. Najprawdopodobniej ktoś wyrzucił go z samochodu lub wywiózł ze względu na małe dziecko. Bi ma "fisia" na punkcie małych dzieci- piszczy i chce "ratować" gdy słyszy że jakieś płacze, a po miesiącu u nas panicznie bał się wsiąść do samochodu. Stąd nasze wnioski.

Mitwoch siedziała w schronisku dłużej, jakieś dwa miesiące. Do tej pory (jest już u nas trzy lata) rzuca się na jedzenie, panicznie boi się trzepaczki do dywanów, a nawet odgłosu strzepywanego chodniczka, ręcznika itp. Nigdy nie była przez nas bita, kopana, Brego zresztą też.

Staramy się im zapewnić najlepsze psie życie jakie możemy...

I tak tylko chcę przypomnieć powtarzane, ale ważne frazesy:
pies to nie zabawka, pies czuje i cierpi, i jeśli się decydujesz na psa pamiętaj- on będzie żył około 15lat- uwzględnij to jeśli chodzi o wakacje i wyjazdy ale także o stratę jaką poczujesz i ból po jego odejściu... Bo biorąc psa decydujesz się też na to że będziesz musiał go "pożegnać na zawsze"...a to boli... Wie o tym starszy pan, którego widziałam dziś przez chwilę stojąc na światłach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz