wtorek, 6 stycznia 2015

Włamanie na... kolację.

Włamywaliście się kiedyś do własnego domu?
Ja miałam już okazję dwa razy... Za pierwszym razem właziliśmy przez okno do własnego mieszkania (na parterze na szczęście) bo najemca prysnął nam z kluczami- oczywiście nie płacąc, ale to inna historia...
Dzisiaj musieliśmy "włamać się" do własnego domu. Mamy drzwi wejściowe, potem mały wiatrołap i drzwi do domu. I właśnie w tych drugich drzwiach, w klamce złamała się zapadka, czy jakieś inne ustrojstwo i koniec. "Jęzor" ani drgnie. Psy w domu, my w wiatrołapie...
Na szczęście drzwi te nie są pancerne, ani nawet z litego drewna czy płyty- są złożone z listewek fantazyjnie poukładanych, trochę jak klasyczny parkiet, łączone normalnymi dechami. Małż wyważył część listewek, ja wlazłam przez utworzony otwór i wpuściłam go przez taras... Największą radochę miały psy, bo wychodzenie przez taras jest dozwolone tylko w sezonie letnim- z oczywistych powodów (temperatura), a tu niespodzianka w styczniu :]
Finalnie, drzwi zostały zdjęte z zawiasów, mechanizm wyjęty i obecnie zamykane są na "skobel"... A zamykane być muszą, bo:
1. W przedsionku jest czujka ruchu uruchamiająca alarm.
2. Psy potrafią otworzyć sobie drzwi wejściowo- wyjściowe główne :] a ochotę mają otwierać je nader często...

I tak sobie siedzę i się zastanawiam, czy tylko mi się ciągle musi coś przytrafiać? Wczoraj auto, dzisiaj drzwi, wcześniej prąd...
Może ja jakaś przeklęta jestem, czy coś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz