środa, 11 listopada 2015

Historia drastyczna (nie dla wegetarian)

Co robi wiejsko-miejska kobieta jak ma dzień wolny od pracy w środku tygodnia?
Różnie... Wybiera się z małżem do restauracji; odwiedza/ przyjmuje znajomych, przyjaciół, sąsiadów; wpada w szał porządków (umówmy się, sporadycznie); oporządza ogródek; leni się bezwstydnie itp. itd...
Takie tam przyjemnostki życiowe mniejsze lub większe :]
Problem pojawia się gdy takim bonusowym dniem jest środa... Środa nie w lecie...
Bo wtedy następuje "świniogedon"...
Dlaczego?
Otóż: Pan posiadający wieprzowinkę żywą- bije ją (w sensie uśmierca humanitarnie, a nie okłada bestialsko) w poniedziałek. Taki ma schemat. Wieprzowinka ubita w poniedziałek musi odstać się dobę, czyli do wtorku... Jeśli we wtorek odbierasz 50kg tuszy, to już wiesz co będziesz robić w środę... w wolną środę...
Biorąc pod uwagę, że we wtorek nie ogranicza Cię godzina "spania" i tak masz szczęście, bo możesz dłużej "posiedzieć" porcjując, pakując, siekając i tnąc. I tak wszystkie porcje schabu, karkówki, szynki, żeberek, gulaszu, polędwiczek, boczku itd. zrobiły się wczoraj.
Dziś w ramach dnia wolnego zrobił się pasztet, mielonki, metka; zapeklowała się golonka, łopatka, słonina; wyprodukowało się również 10 kg karmy dla piesów :] podejrzewam, że byłoby nawet 12, ale dwa fafluny z oczami kota ze Shreka pokonają każdego... I teraz, kiedy została mi już do przetopienia na smalec tylko słonina cieszę się, że mam za małą zamrażarkę, żeby ugościć w domostwie całą świnkę, bo z całą siedziałabym pewnie jeszcze do jutra rana... Na szczęście są dobrzy ludzie, którzy chętnie przyjmują na siebie trudy posiadania drugiej połowy świniaka :]
("Adona", pozdrów mamę przechodzącą dziś to samo :])

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz