piątek, 11 grudnia 2015

Sound of silence...

Nie mówię...
Od ponad tygodnia pogrążona jestem w wewnętrznej ciszy- odbieram dźwięki z zewnątrz nie wydając żadnych w zamian.
Nie mam bzika, nie stałam się członkiem sekty. Mam po prostu paskudne zapalenie krtani. Nie jestem w stanie wydać z siebie normalnego dźwięku. Poza skrzeczeniem, szeptaniem i pomrukiwaniem nic innego nie jestem w stanie z siebie wydobyć.
I teraz tak sobie przemyślałam, ze to całkiem przyjemne... Ma swoje plusy.
Przestałam bezsensownie wyrzucać odkurzaczowi, że za słabo wciąga, ekspresowi, że za wolno parzy kawę :]
Nie mogę jedynie oprzeć się witaniu z samochodem wsiadając do niego.
Las szumi, szemrzy, strzyka i gwiżdże gdy się człowiek zatraci we własnej ciszy. Słychać chrobot ptasich pazurków na gałęziach, szelest butwiejących liści, zgrzytanie piasku pod podeszwami. Drobne fale jeziora rozbijają się o miękki brzeg. Dużo słychać gdy się wsłucha- z własnej lub narzuconej "woli".
I dziwnym trafem psy bez problemu reagują na gwizd i gest zamiast czekać na słowną salwę. Pani w sklepie szepcze razem z Tobą i reaguje na gesty. Odruchowo, każdy "rozmawiający" z Tobą ścisza głos do szeptu.
Tylko małż się zapomina i z piętra wykrzykuje pytania jakby nie miał świadomości, że nie doczeka się odpowiedzi.
I życzę każdemu takiego doświadczenia- absolutnie nie z powodu paskudnego zapalenia krtanie, ale z własnego wyboru. Niekoniecznie przez dwa tygodnie... chociaż przez godzinę, dwie :]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz